27.02.2014 11:03
Zatacka znaczy zakręt.
No i mamy po igrzyskach olimpijskich. Kurz bitewny opada, błoto w Soczi obsycha, flota czarnomorska w gotowości, a wszystkie bardziej, lub mniej szanujące się media (a nawet te nieszanujące się) ustami swoich „ekspertów” starają się dorabiać ideologię do medalowego stanu posiadania, z jakim nasza Reprezentacja wyjechała z Rosji.
Jadąc niedawno do pracy
usłyszałem w radiu pewną tezę (z którą się zgadzam), że
niemal wszystkie sukcesy, jakie odnoszą nasi sportowcy, są
autorstwa wybitnych indywidualistów, którzy pomimo
wszelkich możliwych przeciwności osiągają szczyt.
Nazwiska
znamy wszyscy, więc nie będę ich powtarzał. Generalnie obserwacja
sprowadzała się do tego, ze tam gdzie nie ma infrastruktury, ani
żadnego systemowego wsparcia, wbrew wszystkiemu i wszystkim
pojawiają się osobowości zdolne walczyć o najcenniejsze światowe
trofea.
Oczywiście od razu skojarzyło mi się to z
motocyklami i naszymi ulicznymi ścigantami, z których
wedle tej teorii powinniśmy już się dorobić kilku mistrzów
TT.
Gdy moja uwaga powróciła do audycji, akurat na
koniec wyliczanki nazwisk (niezbyt długiej), wspomniano też o
Robercie Korzeniowskim zauważając, że jedynie on nie miał tak
źle, bo do chodu wystarcza kawałek równej drogi. I w
momencie, kiedy już chciałem na głos wypowiedzieć „bez
przesady z tym dostępem do równych dróg w naszym
kraju”, wręczył mnie jeden z redaktorów prowadzących
audycję, stwierdzając coś bardzo podobnego.
W tym momencie moje myśli
znów popłynęły w kierunku wyścigów motocyklowych w
ich drogowej odmianie.
Wszyscy wiemy, że w kwestii
torów wyścigowych nasz kraj, to ostatnia liga
cywilizowanego świata. W takiej sytuacji logicznym wydaje się, że
jedną z alternatyw dla braku obiektów zamkniętych, będzie
organizacja wyścigów na improwizowanych torach drogowych
(tak to się chyba nazywa)? I co? I nic, czyli jak zwykle.
Okazuje się, że jedną z podstawowych przeszkód w
organizowaniu takich imprez jest nie kto inny, jak Polski Związek
Motorowy! Pozwólcie, że streszczę Wam wszystkie
uzasadnienia, jakie można usłyszeć z ust związkowych
przedstawicieli, kiedy ktoś pyta o możliwość przeprowadzenia
takiej ( i niemal każdej innej) imprezy: „Nie, bo nie- bo
nam się dupy ruszyć nie chce.”
A potwierdza to ich
koronne stwierdzenie: „Związek nie jest od tworzenia
czegokolwiek, tylko od koordynowania”. Kiedyś już sobie
używałem na tym stwierdzeniu, więc nie będę się powtarzał.
Załóżmy jednak, że znalazła się grupa zapaleńców gotowych poświęcić własny czas, a często i pieniądze i zorganizować coś podobnego. Najprawdopodobniej w końcu popełnią ten sam błąd, co wszyscy przed nimi i udadzą się z pomysłem do PZM. Wiecie, co tam na „dzień dobry” usłyszą? Że bez oficjalnego błogosławieństwa związkowego to jest nielegalne! Dokładnie tak, jak w przypadku trójmiejskiej grupy miłośników moto-gymkhany. Skoro związkowy beton ma kłopot z lawirowaniem na placyku pomiędzy pachołkami, to czego mielibyśmy się spodziewać w temacie imprezy wyścigowej? I właśnie tutaj wracamy do „nie, bo nie”.
A tymczasem z „nielegalnością” takich działań poza PZM, to całkowita bzdura! Da się zrobić legalnie taką imprezę w oderwaniu od dziadków szyszkowych, grzejących pokomunistyczne stołki. Oczywiście, jak już związek zorientuje się, że na drodze legislacyjnej nie jest w stanie zablokować konkurencji, która chce pokazać wszystkim, że się da i PZM do niczego nie jest nam potrzebny, zaczną się inne podchody. Na przykład, zagrożą dyskwalifikacją we wszystkich firmowanych przez PZM imprezach tych uczestników „nielegala”, którzy mają ich licencje. Cóż, tutaj rzeczywiście mogą mieszać, ale można to obejść, wyrabiając sobie międzynarodową licencję. A poza tym, taka impreza nie musi być tylko dla licencjonowanych.
Chciałbym też zauważyć, że w naszym kraju coś tam w kwestii wyścigów ulicznych zaczyna kiełkować, ale póki co, wiąże się to z motocyklami klasycznymi. Tak czy inaczej, jest to jakaś ścieżka już odrobinę przecierana. I kto wie, może podłączenie się pod klasyki skróciłoby nieco drogę przez mękę, jaką niewątpliwie trzeba przejść dążąc do odrodzenia w Polsce drogowych wyścigów motocyklowych?
Jednak to wszystko to partyzantka
i prowizorka, przynajmniej tak to widzę na dzisiaj. I chociaż
jako naród, mamy w partyzantce i prowizorce długą
tradycję, to ja już jestem tym zmęczony. Chciałbym zobaczyć coś
normalnego, z czym nie trzeba się kryć i udawać, że „nas tu
nie ma”.
Dlatego w tym sezonie zamierzam wybrać się
do naszych południowych sąsiadów na imprezę zwaną
„300 Zatacek Gustava Havla”, tudzież „Czeskim
Tourist Trophy”. Ale nie po to, żeby wystartować (za cienki
na to jestem), ale żeby pooddychać normalnością i z bliska
zobaczyć, że się da!
I może to jest droga, nie marzyć
o wyścigu z rozmachem TT na wyspie Man, a spróbować
skopiować Czechów?
I tylko, gdzie? Niejako z
automatu przychodzą mi na myśl pętle bieszczadzkie, mała i duża.
Na Kaszubach i Kociewiu też by się coś znalazło, ale… No
właśnie, gdyby tylko nie ta nawierzchnia, równa
inaczej…
A póki co mam apel do
wszystkich zapierdalających na maksa po naszych drogach w
normalnym ruchu ulicznym, aby spróbowali zainteresować się
„trzystoma zatackami”. Czytający mnie nieco
regularniej dobrze wiedzą, jakie mam zdanie o „spe
edmajsterach”… Jeżeli jednak obiekty moich
kpin zaczęłyby się pojawiać na tym wyścigu, zaznaczając tym samym
polską obecność w cywilizowanym świecie ulicznych wyścigów
motocyklowych, to będę prawdopodobnie najgłośniej ich
oklaskującym. I wierzę, że z tego towarzystwa pojawiłby się
zawodnik, którym moglibyśmy się chwalić. A może nawet
kilku?
Podsumowując, „speedmajsterzy na
zatacki”!
LwG. Życzę Wam (i sobie) równych nawierzchni i innych normalności.
P.S. A jeżeli chcecie poczytać o sprzedawaniu wiernego wierzchowca, albo reformie edukacji, zapraszam na kaskiemwmur.pl
Komentarze : 4
->Dokturpotfur: Sam się zastanawiam czasami nad tym samym. Jednak ilość ciekawie zapowiadających się akcji, upierdolonych w przedbiegach przez "czynniki" sprawia, że to głównie w urzędasach wszelkiego autoramentu widzę kłopot.
Byłoby fajnie słyszeć "jak możemy wam pomóc", zamiast "bez nas to jest nielegalne".
Ano właśnie. Wiele razy czytałem opinie, że Polska z racji dziurawych dróg i ogólnej ch*jni do wyścigów szosowych nadaje się bardzo średnio, ale do enduro/supermoto powinna być idealna... i co? W tej kwestii też jakoś wielkich sukcesów nie ma, mimo niewątpliwej obecności talentów w naszym kraju. Zastanawiam się, czy to jest tylko kwestia leśnych dziadków z PZM, którzy trzymają drętwiejącą łapę na wszystkim, czy też ogólnej, paralizującej nasz kraj niemocy...
->S-Fighter: Szczerze przyznam, że też dowiedziałem się o tej imprezie niedawno.
Pierwsze słyszę, o tych zatackach...
Archiwum
- grudzień 2014
- październik 2014
- lipiec 2014
- czerwiec 2014
- maj 2014
- kwiecień 2014
- luty 2014
- styczeń 2014
- grudzień 2013
- listopad 2013
- październik 2013
- wrzesień 2013
- sierpień 2013
- lipiec 2013
- czerwiec 2013
- maj 2013
- kwiecień 2013
- marzec 2013
- luty 2013
- styczeń 2013
- grudzień 2012
- listopad 2012
- październik 2012
- wrzesień 2012
- sierpień 2012
- lipiec 2012
- czerwiec 2012
- maj 2012
- kwiecień 2012
- marzec 2012
- luty 2012
Kategorie
- Na wesoło (656)
- Na wesoło (72)
- Ogólne (151)
- Ogólne (5)
- Wszystko inne (25)
- Wszystko inne (4)