Najnowsze komentarze
czopkizdup do: Wbrew prawom fizyki.
"Łamanie praw fizyki". Prawa fizy...
http://ataman.junak.net/
Zbycho_Jura do: No i wuj, że Hyosung!
Ja już o tym pisałem - ale wspomnę...
yamaha xj600n do: No i wuj, że Hyosung!
wszyscy tzw.znawcy pewnie jeżdżą a...
AAAaaaAAaa do: Czerwona gorączka.
"Ma to coś wsþólnego z gausow...
Więcej komentarzy
Moje linki

11.08.2012 18:04

Kraina KSU 2

Im starszy jestem, tym szybciej mija czas, co w dziwny sposób wpisuje się w teorię względności – tyle że na odwrót.

O ile według twierdzeń najbłyskotliwszego cynika w historii, wraz ze wzrostem prędkości czas zwalnia (w dużym uproszczeniu – nie miejsce tu na wykład z fizyki), to kiedy wsiadam na moto (w domyśle: zaczynam poruszać się szybciej niż zwykle), czas cholernie przyśpiesza. Podsumowując ten przydługo-zawiły wstęp: co dobre, szybko się kończy. Dokładnie jak 4 dni z mojego urlopu, które przeznaczyłem na wypad w Bieszczady.

Niby nic szczególnego, gdyby nie 700 kilometrowy dojazd. Jak widać, mieszkanie na Pomorzu ma też swoje wady. Ale, nie ma co narzekać. Można to też uznać za zaletę, bo to jednak kawał jazdy :-) Fajnie, nawet pomimo dosiadania prehistorycznego supersporta, przy konstruowaniu którego w żadnym ze słowników nie występowało jeszcze słowo „ergonomia”. W sumie, czego się spodziewać po projektantach, których ojcowie budowali samoloty kamikadze – ich klienci raczej się nie skarżyli...

Ale po kolei. We czwartek, dzień przed wyjazdem, kupiłem uchwyt do GPS-a. Wieczorem, kiedy próbowałem go przykręcić wykorzystując śrubę na zacisku lewej goleni w górnej półce, poddał się dwudziestoczteroletni gwint... Gdyby nie bliskość żony i córki, zapewne zaimprowizowałbym jakąś poetycką, wielokrotnie złożoną wiązankę wyrazów powszechnie uznawanych za obelżywie niecenzuralne. Nic to, clipony mają swoje zaciski, a same są przykręcone do półki, więc do pracy dojechałem w miarę bezstresowo. Kombinowałem tak: Przed drogą kupię nieco dłuższą śrubę, gwintownik i wykorzystam doświadczenie warsztatowe oraz fakt, że trochę „mięsa” w gnieździe zacisku jeszcze zostało (oryginalna śruba nie była na pełną głębokość otworu). 35-40 minut roboty wliczając zakupy, tak mi się wydawało. Oczywiście wydawanie nie miało wiele wspólnego z realiami, bo gwint drobnozwojnym się okazał, a takich śrub w centrum dla majsterkowiczów nie uświadczysz. Nic to, nieco mniejsza śruba na przelot (druga z kolei nie okazała się już za długa), podkładka, nakrętka i można jechać. Półtorej godziny później niż planowaliśmy, ale jednak.

No właśnie, planowaliśmy. Robson, coraz bardziej poirytowany moimi kombinacjami jednak nie zostawił mnie samego na placu boju i tak z uwagi na stratę czasową na starcie ruszyliśmy w stronę stolicy w sposób obcy mojemu systemowi wartości, czyli „autostradą”. Co mogę powiedzieć o tym odcinku? Jako, że miałem okazję poszwędać się tu i ówdzie i widziałem autostrady, stwierdzam co następuje: Dróżka chociaż fajna, to jeszcze nie autostrada i na pewno nie za takie pieniądze! Prawie 40 zeta za ten odcinek to sporo, nawet jak na samochód. Co gorsza, korek zaraz za bramkami wyjazdowymi całkowicie kasuje sens jazdy z trójmiasta do stolicy tą trasą, jeżeli spojrzeć z perspektywy katamaranu. My się przecisnęliśmy.

Nocleg w okolicy stolicy mieliśmy zaplanowany od początku, a dzięki uprzejmości jednego z uczestników życia riderblogowego, było się gdzie opłukać po drodze i mieliśmy sucho nad głową w czasie snu. Ale zanim sen nastąpił, był obchód Warszawy, kilka pienistych i rozważania o różnych aspektach kondycji współczesnego świata, w tym i tych motocyklowych – a to w związku z trasą spaceru uwzględniającą modne miejsca spotkań stolicznych bajkerów. I chociaż protokół rozbieżności legalistyczno – anarchistycznych ma się dobrze, to jednak obcisły t-shirt w kolorze „rouge-desous” widoczny spod białego kombi Dainesa i mnie średnio się kojarzy... Cóż, pozostaje żywić nadzieję, że Jacyków nie weźmie się za projektowanie strojów motocyklowych. Chyba nie jestem aż tak tolerancyjny, jak mi się wydawało.

Podsumowując epizod Warszawski: Mikkagie, wielkie dzięki za przenocowanie i rundę po wieczornej stolicy. Pamiętaj, że jakbyś zbłądził w okolice Trójmiasta, zawsze masz tu metę. Szkoda tylko, że nie mogłeś dołączyć do nas w dalszej drodze.

Zwłaszcza, że Robson okazał się Bieszczadzkim lokalesem, co to za szczeniaka „wyemigrował”, jednak koligacje rodzinne spowodowały częste jego odwiedziny w tych stronach. Dzięki temu będąc już na miejscu, poza trasami i miejscówkami oczywistymi, przejechaliśmy też te ukryte przed stonką turystyczną, z asfaltem wylanym ledwie na szerokość tico, a czasem i bez asfaltu. Jeżeli do tego dodamy podnóżki przytarte na kilku fajnych winklach, jazdę w morderczych upałach, w umiarkowanych upałach, oraz w deszczu. Jeżeli przyprawimy to noclegiem w małej miejscowości leżącej niemal przy samym Sanie, o której wiedzą tylko jej mieszkańcy, przeciągającymi się przyogniskowymi rozmowami z seniorami (motocyklistami, a jakże) o dawnych czasach, kiedy „tutaj chodził ruski pogranicznik, na tamtym brzegu szkop”, „na początku nie mordowali, tylko kazali uciekać i wszystko podpalili”, „nawet studnię rozebrali, a spichrze tliły się jeszcze przez dwa tygodnie”, oraz inne „smaczki” i smaki (głównie piwa i papierówek prosto z drzewa)... To otrzymamy przepis na wyprawę bliską idealnej. Z atrakcji zaplanowanych zabrakło jedynie kąpieli w Sanie, a to za sprawą wcześniejszych deszczy, które zamieniły go w „Żółtą Rzekę”. Po prostu doszliśmy do wniosku, że na kąpiele błotne jesteśmy jeszcze (mimo wszystko) za młodzi, albo za trzeźwi...

Natomiast z atrakcji ponadplanowych była parkingówka, na szczęście niegroźna a jej skutki ograniczyły się do ujmy na moim honorze motonity. A było to tak: Od jakiegoś czasu miałem kłopoty z wizjerem w kasku, czasami lubiła mi wypaść jedna strona szybki z zawiasu podczas otwierania, czy zamykania. W końcu posypał się cały zawias, pech chciał, że w miejscu, w którym byłem potencjalnym zawalidrogą. Próbowałem złapać szybkę oraz kawałki zawiasu i z tak wypełnionymi dłońmi zepchnąć Dziadka Gixa ze środka podjazdu jakiegoś ośrodka wypoczynkowego, w międzyczasie zdejmując kask i montując go w całość. W sumie żeby to wszystko wykonać jednocześnie, potrzeba czterech rąk i trzech nóg i jakimś cudem początkowo mi się udawało. Niestety, z wymienionych kończyn posiadam o trzy za mało... Skutek łatwy do przewidzenia, gleba i to na tyle blisko Afriki Robsona, że uniemożliwiłem mu postawienie maszyny na stopce a tym samym poratowanie mnie w tej godnej pożałowania sytuacji. Na szczęście z pomocą przyszedł portier owego ośrodka, dzięki wielkie. Podsumowując atrakcje ponadplanowe: Człowiek uczy się całe życie i głupi umiera...

Na koniec sprawa dla mnie drażliwa, czyli fotki (o które niektórzy pytali). Są dwie, a to za sprawą Robsona, którego telefon poza mocą obliczeniową większą niż w moim laptopie, ma też wbudowany aparat fotograficzny. Wkleję, jak dostanę. Niestety, zdjęcia na którym mi zależało nie zrobiliśmy, bo w gorączce powrotnej zapomnieliśmy o tym... I to dobrze obrazuje moje podejście do uwieczniania swojego życia na zdjęciach – jestem antytezą japońskiego turysty. Nie cierpię rozcieńczania smaku chwili przerwami na pstrykanie setek niemalże identycznych fotek, oglądaniem których zamęcza się potem rodzinę i najbliższych, przy okazji dowiadując się, gdzie spędziliśmy wakacje. Niech zobrazowaniem tego będzie fakt, że z piętnastu lat wyczynowego uprawiania pewnego niszowego sportu, mam osiem zdjęć. I wystarczy! Te, na których by mi zależało i tak nigdy nie zostały zrobione – tak już mam.

A sprawa owa jest dla mnie drażliwa też i z tego powodu, że moja osobista mężatka miewa tendencję do zamieniania wakacji w rodzinne sesje zdjęciowe. Ale nic to, jestem twardy, staram się (bardzo) nie okazywać po sobie irytacji i chłonąć Kraków, na zwiedzanie którego poświęcamy właśnie resztę mojego urlopu i w atmosferze którego klecę ten wpis. A że motocykle są wszędzie, to moje Krakowskie obserwacje znalazły swój oddźwięk w tekście, który po odarciu z błędów wszelakich zamieszczę niedługo.

 

LwG. Połowa sezonu za nami...

Komentarze : 7
2012-08-15 21:06:42 easyxjrider

->Mikkagie: Rzeczywiście, nawilżacze mogłyby zwać się też niwelatorami różnic światopoglądowych. Kolej na rewizytę.

->dziki: To jest nas co najmniej dwóch!

->S-Fighter: Parkingówki to za zwyczaj skutki szkolnych błędów...

2012-08-13 09:01:09 S-Fighter

Kiedyś zaliczyłem podobną parkingówkę, szkolny przykład. Poza tym, fajny wypad, tylko braku fotek szkoda.

2012-08-12 14:11:01 dziki

ze zdjęciami mam tak samo:)

2012-08-12 10:30:40 Mikkagie

Całą przyjemność po mojej stronie. Muszę przyznać, że piątkowy wieczór na warszawskim Starym Mieście był bardzo udany, zwłaszcza końcówka w jakże młodzieżowym i powabnym niekiedy towarzystwie.
Szkoda tylko, że nasi koledzy-motocykliści narobili mi takiej wiochy, lansując się pod kolumną w swoich różowych koszulkach opinających kipiące sterydami klaty... Cóż, bywa.
Okazało się także, co było chyba nieuchronne, że od legalizmu do anarchizmu (i w drugą stronę) wcale nie musi być tak daleko ;)
Pozdrawiam i zapraszam ponownie (gdyby była okazja).

2012-08-12 08:07:17 easyxjrider

->sniadanie: a skąd pomysł, że podpadli? Nie mniej, niektórzy podpadli. Przy czym sama miejscówka nie ma znaczenia. Takich samych można spotkać też w Pcimiu.

->czupryn: ano byłem, ale z dwoma ogonami i osobistą mężatką robiłem za krzyżówkę przykładnego ojca rodziny i stonki turystycznej. Ale, jeszcze kiedyś zawitam tam na 2oo i wtedy... No chyba, że wcześniej w okolicach trójmiasta będzie Ci doskwierał nadmiar czasu, wtedy zapraszam.

2012-08-11 23:00:56 czupryn

Chłopie, to teraz piszesz, że w Krakowie byłeś..?

2012-08-11 19:34:37 sniadanie

Niby Japonia pod Tobą, a zachowania niejapońskie (brak zdjęć). :-) Jestem, dyplomatycznie mówiąc, umiarkowanym entuzjastą w zachwycaniu się zdjęciami z podróży. Zawsze myślę, że lepiej wziąć krajobrazy na żywo. Aż się boję, w czym Ci krakowscy motocykliści podpadli.

  • Dodaj komentarz